Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Jedenasty


           Nie tak to miało wyglądać.
           Przebudzenie trwało za długo, zbyt długo nic nie czułem. Kończyny miałem słabe jak u niemowlęcia. Spróbowałem poruszyć się, ale moje ciało zadrżało z wysiłku.
          Nie tak to miało wyglądać.
          To nie było niebo. Czyżbym jednak trafił do piekła? Zawiodłem się, przyznam szczerze, sądziłem, że chwalebna śmierć odkupi me winy. I dostanę możliwość obserwowania z góry przebiegu wydarzeń i roztaczania mentalnej opieki nad Harrym, moją córeczką i resztą zespołu. Tymczasem uwięziony zostałem w bezkresnej czerni, sam na sam ze swoimi myślami. To chyba najgorsza z możliwych kar. Czy już na wieki rozpamiętywać miałem swoje nędzne życie. Wszystkie wzloty i upadki? Nie powiem przecież, że tych drugich było o wiele więcej, ale gdybym się przyznał, czy skłamałbym?
         Nie.
         Zimno wdarło się niczym wielka, głodna bestia we wszystkie stawy i każdy cal skóry. Kości stały się za długie dla ciała, a mięśnie nagle rozluźniły się, jakby już nigdy miały się nie napiąć.
        Czułem siebie, choć nie widziałem. Klatka piersiowa unosiła się i opadała.
        Śmierć to nie wszystko. Są o wiele gorsze rzeczy. A ja nie żyłem. Zostawiłem moją największą miłość samą, w tym brutalnym świecie. Zapewniłem jej jedyną żywą pamiątkę, po starym Tomlinsonie. Moje serce. Które biło w cudzej piersi. I choć samo o tym nie wie, na zawsze będzie biło dla niego.
          I choć nie miałem czelności marzyć, nie spełniłem skrytego pragnienia, by trwać przez stulecia, codziennie powtarzać rutynowe, bezsensowne czynności wraz z nim. A tymczasem powoli dryfowałem w innym kierunku, miliardy lat świetlnych od niego. Ciągle w drodze.
          Ciepłe łzy wypłynęły na moje policzki, kreśląc po nich smugi, ale czułem je. I nawet oczy szczypały. Tęsknota była tak silna, tak bardzo pragnąłem się stamtąd wydostać, by móc ujrzeć go, by jakoś dać mu do zrozumienia że wszystko jest dobrze, że o dziwo... to się stało.
           Wszystko zaczęło bezkierunkowo wirować przed moimi oczyma, a może w mózgu?  Barwne smugi rozdarły ciemność, a do mnie docierało powoli, co się dzieje. Podświadome przemyślenia wypłynęły na wierzch, powodując szybsze bicie serca.
           Zaraz... jakiego serca? Przecież go nie miałem. Ale oddech wyrwał się z piersi. Zamrugałem. A więc przejście  na tamten, a właściwie już ten, świat wyglądało właśnie tak? Chwilowe balansowanie w czerni, czując się przytłoczonym ciężkim głazem, a później eksplozja kolorów. Najpierw rozmytych, a później formułujących się konkretne kształty.
          Spodziewałem się podróży przez biały tunel, złotych bram niebios i obłoków, z których obserwowałbym wszystko, czego tylko bym zapragnął.
          Ale tak też było dobrze. Przynajmniej coś widziałem. Zieleń. Bezkresna, z ciemnym punktem w środku. Później oddaliła się i zdałem sobie sprawę, że to oczy. Był także długi nos i usta, na których zawsze widniał uśmiech i o dziwo teraz go tam nie było. Włosy, choć oklapnięte, okalały całe to piękne oblicze, zwijając się i falując.
          Patrzył na mnie z góry. Powinno być odwrotnie.
          Nadzieja. Strach. Gorycz. Oczekiwanie. Niecierpliwość. To wszystko na jego twarzy. Zawirował jeszcze raz, a później stał się wyrazisty. Jak kiedyś.
          To był kolejny znak, że coś jest nie tak.
          Nakazałem ustom, by coś powiedziały. Ale one nie chciały posłuchać. Poruszyły się tylko, a ja, przygnieciony niemocą, znów wylałem morze łez. Jego palce przybliżyły się i starły mokrą ciecz z policzków, a później opuszkami pogłaskały je. Było zadziwiająco dobrze. Ale jego nie powinno tu być. Nie teraz. Nie od razu. Nie tak wcześnie.
           - Harutek? - mój głos brzmiał omulnie, jakbym tysiąc lat nic nie mówił, jakbym wołał kogoś z głębi studni.
          Był równie cichy jak ja, zastygł w bezruchu. Jego dolna warga drżała. Kiedy zamrugał, trzy lśniące łzy pozostawiły kryształowe smugi na jego policzkach.
          Powiedział coś. Echo zabrzmiało w moich uszach, ale nie zrozumiałem, co do mnie mówił. Zakochany w tym głosie, nie zważając na nic, znów postanowiłem odezwać się.
          - Ty też jesteś w niebie? Ale dlaczego?
        Zaskoczenie odmalowało się na jego twarzy, brwi zmarszczyły się, rysy stężały. Więc nie wiedział? Musiałem go uświadomić! Był tu ze mną! Czekał po przebudzeniu! Co on zrobił, kiedy zniknąłem za tamtymi drzwiami? Powiesił się? Podciął sobie żyły? Wyszedł na środek ulicy i strzelił sobie w głowę? Zadrżałem. Nieważne jaka, jego śmierć była dla mnie czymś strasznym. Co odbierało zdolność myślenia. I gdy raz myślałem, że nie żyje, dopiero wtedy poznałem smak utraty, samotności i żałości.  Nieważne, że był blisko. Wolałbym, żeby żył. Wolałbym widzieć, że beze mnie potrafi być szczęśliwy. Wolałbym, żeby mnie znienawidził , a niżeli znajdował się tu, trzymając się mnie jak rzep psiego ogona. Zasługiwał na życie. Cholernie długie życie w towarzystwie cholernie idealnych osób. Bo sam się do takich zaliczał. A tymczasem postanowił podzielić mój los.
         Co za idiota, nie byłem tego wart.
         - Lou.
        Usłyszałem go. Doskonale usłyszałem. Obudziłem się w stu procentach. Ale skupiony pozostałem tylko na nim.
- Ta ciemność była straszna, Harreh. Po co to zrobiłeś? Czemu przez to przeszedłeś?
        - Lou - powtórzył moje imię. Spokojnie i pewnie. I patrzył na mnie, jakbym zwiariował. Jego ręce wpełzły powoli pod moje nagie plecy i gęsia skórka wystąpiła na moje ramiona, kiedy jego ciepły dotyk spowił moją chłodną skórę. Podniósł mnie ku sobie tak, że dzieliły nas teraz centymetry.
          Niebo. Zdecydowanie.
- My żyjemy. Nie umarliśmy. A ty właśnie wybudziłeś się z narkozy.
          ...Co? Nie. To niemożliwe.
- Kłamiesz! - szepnąłem płaczliwie, a on spojrzał na mnie z czułością.
- Spójrz! - wyciągnął dłoń spod mojego torsu i chwycił moje palce, by później przyłożyć je do mojej piersi - Czujesz? Serce. Bije w tobie.
         I wtedy ujrzałem wszystko inne. Wszystko poza nim. Z tyłu, z boku, wewnątrz. Leżałem na szpitalnym łóżku, w czterech, zielonych ścianach. W mojej żyle wciąż tkwił wenflon i w momencie, w którym zdałem sobie z tego sprawę, nadgarstek boleśnie zakłuł. Wyprostowałem rękę, żeby jakoś zniwelować nieprzyjemne uczucie i wreszcie spojrzałem na niego.
         Trzymał mnie w ramionach. Byliśmy żywi. Jakby nic się nie stało.
- A więc co z Lucy? - zapytałem w nagłym przypływie paniki. Skoro ja żyłem, co było z nią?
- To wszystko dzięki Liamowi. Kiedy wpadł do szpitala zaraz po mnie, przywieźli małą dziewczynkę, która zmarła z powodu tętniaka. Wszystkie jej narządy nadawały się idealnie do przeszczepu i na szczęście jej matka się zgodziła. Mała uratowała chyba cztery osoby. Jej serduszko otrzymała Lucy. Właśnie ją operują - dostał słowotoku. Tłumaczył szybko, cały czas patrząc mi w oczy. Jego hipnotyzowały mnie i spoglądałem w nie nabożnie, bojąc się mrugnąć.
          Bo gdybym mrugnął, on mógłby zniknąć. A potem okazałoby się, że to wszystko mi się śni i leżę pośród bezkresnej ułudy.
         Potrzebowałem chwili, żeby przyswoić te informacje. Reasumując: Dawcą dla Lucy zostanie ktoś inny, ja żyłem, wtulony w jego ramiona.
- Harry - szepnąłem i znów zacząłem się rozklejać. Bez zbędnych ceregieli, zbliżyłem się do niego jeszcze bardziej, objąłem ramionami jego szyję i schowałem twarz w zgłębieniu obojczyka. Czułem delikatny zapach płynu po goleniu, mydła i perfum, które łączyły się w idealną kompozycję. Zaciągnąłem się nim, jakby zaraz miał zniknąć.
- Przepraszam, że do ciebie strzeliłem. Ty byś mnie nie zdradził Harry. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. A świadomość, że cię zabiłem tak strasznie mnie przytłoczyła, że uciekłem. W życiu nie pomyślałbym, że przeżyłeś ten strzał. Gdybym wiedział, wróciłbym, padł przed tobą na kolana i błagał o wybaczenie.  A to... to w szpitalu kilka dni temu. Wziąłem cię za senną zmorę, która przyszła, aby dręczyć mnie, po tym co zrobiłem. Za to, że...
- Lou - przerwał mi, wymawiając po raz trzeci, starannie, moje imię - Wiesz, że bym ci tego nie zrobił. Nawet gdybym tam umarł, to nie śmiałbym dręczyć cię. Wiesz o tym.
           Wypuściłem powietrze przez usta, które zetknęło się z jego skórą i powróciło do mnie. Delikatnym ruchem, rozplótł mój żelazny uścisk i złapał policzki tak, żebym na niego spojrzał. Przez chwilę, znów, patrzyliśmy sobie w oczy. Dostrzegłem w nich uczucie. I znajome iskierki, które przed chwilą jeszcze uśpione, wstąpiły w jego ślepka i poczęły w nich wesoło tańczyć.
- Kocham cię - rzekł.
- I ja ciebie.
            I wtedy to się stało. Jednym ruchem głowy, pokonał dzielącą nas odległość. I po chwili, jego ciepłe usta zetknęły się z moimi. Delikatnie, romantycznie, jakbyśmy całowali się po raz pierwszy. I rzeczywiście tak było. Całowaliśmy się po raz pierwszy po tak długim rozstaniu. Po roku wyrzeczeń, nieskończonych domysłów i tęsknoty. I właśnie ta tęsknota sprawiła, że spragniony jego, pogłębiłem pocałunek, dodałem szczyptę namiętności i rozkoszy.
            I po dwunastu miesiącach poczułem się szczęśliwy.

* * *

           Znowu się zaczęło. Złapało mnie za żołądek i skręciło. I choć leżałem obok niego, na tym szpitalnym łóżku, spleciony w czułym uścisku, przeprosiłem go grzecznie i udałem się do publicznej, szpitalnej toalety. I mimo że znów był mój, nie chciałem burzyć naszego idealnego powrotu do siebie. Nie chciałem, by widział mnie w takim stanie.
            Oparłem się o białą, czystą umywalkę i zerknąłem na swoje lustrzane odbicie. Moją twarz wykrzywił grymas cierpienia. Poczułem, jakby odruch wymiotny, więc nachyliłem głowę, ale torsje nie nadeszły. Zamiast tego zacząłem krztusić się i rzęzić jak stary samochód. Kaszlałem i nie byłem w stanie przestać. I trwało to tak długo, aż na dnie umywalki pojawiła się czerwona maź, połączona z wydzieliną z płuc. Krew. Spojrzałem na nią pustym wzrokiem. Nie była dla mnie nowym widokiem.
           Zeszłoroczny, dokuczliwy ból brzucha, nieleczony przerodził się w coś o wiele gorszego.
           No, no, Styles. Wpakowałeś się w niezły bajzel.
           A potem zwilżyłem wargi wodą, przykleiłem uśmiech na usta i wróciłem do niego.
           Bo odnaleźliśmy się gdy nie było już nic. Bo wciąż mnie kochał. I to było najważniejsze.

I czemu nam dobrze wśród tego zła?

* * *

          Narkoza dała mi się we znaki. Było to dla mojego organizmu za dużo, więc zapragnął on pozbyć się jej usilnie. Siedziałem tam w towarzystwie tylko jego, bo chłopcy postanowili dać nam ten dzień dla siebie. Otrzymałem nawet kilka telefonów od nich, w których cieszyli się, że jednak żyję, ale i dostałem srogi ochrzan, że jestem idiotą i co ja sobie myślałem. Jednak po zakończeniu ostatniego z nich, nerwowe oczekiwanie oraz pozostający we mnie środek usypiający przypomniały o swoim istnieniu. Tak więc poderwałem się i ignorując jego zaskoczone spojrzenie, pobiegłem ile sił w nogach do mojej małej, salowej toaletki. Podniosłem klapę kibla do góry i zwymiotowałem. I choć w żołądku nie miałem nic, moimi ustami wydostała się żółć i inne substancje zalegające w środku.
          Kiedy myślałem, że jest po wszystkim i wyprostowałem się, fala mdłości wróciła i zrobiłem to znowu. Zakręciło mi się w głowie. Tak okropnie - pod względem fizycznym - się jeszcze nie czułem.
          Kiedy Harry usłyszał to, natychmiast znalazł się  u mojego boku. Patrzył na całe zajście z troską, a kiedy wstałem, przepłukałem usta i twarz zimną wodą, i znów się zachwiałem, złapał mnie w pasie.
- Idź sobie - nakazałem - Nie chcę, żebyś to oglądał, Harry.
          Przymknął oczy, gdy wypowiedziałem jego imię. Powieki na sekundę przykryły zielonkawe tęczówki, a potem wyciągnął rękę i dotknął mojego policzka.
- Och, głuptasie, przecież cię nie zostawię - odpowiedział miękko.
           Zaprowadził mnie do łóżka, przykrył kołdrą. Poszedł po miednicę, a kiedy wrócił, towarzyszyła mu pielęgniarka. Podpięła mnie do kroplówki, bo chyba się odwodniłem.
           Byłem jak dziecko. Pozwoliłem mu opiekować się sobą, jak matka swą pociechą. Głowa huczała, uczucie przypominające kaca, tyle że o zdwojonej sile. Pozwoliłem, by co jakiś czas dotykał mojego czoła, sprawdzając, czy nie mam przypadkiem gorączki. Pozwoliłem, by krążył z mojego pokoju, do toalety, z tą cholerną, zarzyganą miednicą. Bo nie wymiotowałem dwa razy. A kilkanaście. Ale podobno dużo ludzi tak ma, po dawce narkozy, która po odłączeniu aparatury, powinna uśpić na zawsze.
           Gdy chwilowo poczułem się lepiej i za każdym razem, w którym zamknąłem oczy, już nie miałem wrażenia, że jestem na karuzeli, pozwoliłem sobie na krótką drzemkę. Przez przymknięte powieki, moje ręce odnalazły Harry'ego, przyciągnęły bliżej siebie. Ułożyłem jego głowę na swoim ramieniu, wplotłem palce w potargane loki i zasnąłem.

* * *

            Udźwignął mnie, wplatając dłonie pod moje pachy i wsadził do wanny. Odkręcił wodę. Była lodowata, więc odruchowo cofnąłem stopy. Majstrował chwilę przy kurkach, aż udało mu się osiągnąć idealną temperaturę - woda była letnia, orzeźwiająca.
            Znów wymiotowałem. Mózg eksplodował mu bólem, gorączka siała spustoszenie w moim organizmie. Jednym słowem, nie miałem stałego kontaktu z otoczeniem. Na szczęście był przy mnie Harry.
            Przełączył strumień wody na prysznic i powoli, oblał mnie nim całego. Namydlone palce powoli wędrowały po każdym centymetrze mojego ciała, delikatnie wodził dłońmi po kończynach, mięśniach, stawach i spłukiwał ze mnie chorobę. Później wziął trochę szamponu i umył mi włosy. Zataczał wolne kręgi, a później spłukał ze mnie całą pianę, postawił do pozycji pionowej i delikatnie, białym ręcznikiem wytarł mnie do sucha.
            Pocałował lekko każdą z moich powiek, nos, kończąc na ustach.
            Psychicznie czułem się doskonale. Przy takim opiekunie, mógłbym chorować całe życie.
- Pójdziemy się ubrać - powiedział - Wracamy do domu.

I looked to you 
You stole my life


______________
Mi się ten rozdział nie podoba.
Sielanka, prawda? Nie... cisza przed burzą to lepsze określenie.

12 komentarzy:

  1. okay, wybrnęłaś z tego faktu, że dawcą Lucy została mała dziewczynka, Louis się obudził, jest przy nim Harry, dogadują się wreszcie, ale czy ty znowu chcesz mnie doprowadzić do płaczu? tym razem Hazza jest umierający? nie! a już tak się cieszyłam, że będzie dobrze!
    haha, ależ mi emocje fundujesz! :P
    z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rozdział, coraz bardziej podoba mi się twój styl pisania. miło się to czytało, ale oczywiście, zamierzasz wszystko zepsuć. przynajmniej będzie ciekawie, a jak mam być szczera to nie lubię happy-endów. :) tak więc do kolejnego. xx

    OdpowiedzUsuń
  3. Zarąbisty rozdział coraz bardziej nas zaskakujesz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział fajny, dobrze napisany:) trochę nie ogarniam tego co dzieje się z Harrym ale lepiej, żeby to nie było nic groźnego to plucie krwią

    OdpowiedzUsuń
  5. Mrrr ;) Jak dobrze, że Loui żyje i ma się dobrze ^.^
    Teraz to się martwię o Harry'ego :/ No bo on nie wie co mu jest i się powinien przebadać i w ogóle. A takto? po roku czasu... boję się, że może mu się stać coś poważnego i nieodwracalnego ;(
    Czekam na kolejny, z totalnym mętlikiem w głowie i ze zniecierpliwieniem :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem co powiedzieć.. Boję się zakończenia, ale czytając kolejne rozdziały jestem tak cholernie szczęśliwa, że to piszesz, bo czyta się to wspaniale. <3

    OdpowiedzUsuń
  7. o nie, nie, nie! aż oddech wstrzymałam ; o co jest Harry'emu? gruźlica? ; o proszę, tylko nie to..bo znów się poryczę ;cc bardzo się cieszę, że Louis żyje, a małej Lucy nic nie jest, po prostu kocham Cię za to!<3 :D no ale..nawet nie wiesz, jak teraz panikuję, bo nie wiem co będzie z Harry'm i niby zacieszam, że TERAZ są szczęśliwi, ale z drugiej strony strasznie się o niego boję, bo wiem, że szykujesz coś 'złego', co z pewnością nie będzie szło po mojej myśli : o po prostu uwielbiam Twój blog<3! :o

    @kochamzayyna

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeśli zabijesz Harry'ego to będziesz sztampowa.. Kolejne opowiadanie z umierającym Styles'em czyli nic oryginalnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak: mam zamiar skończyć to opowiadanie zgodnie z prośbą poprzedniej autorki. Bo chyba jej się należy. Za napisanie ośmiu rozdziałów.

      Po drugie, wiem, że dużo opowiadań kończy się tutaj śmiercią. Bardzo dużo. I wiem także, że śmierć nie jest oryginalna, bo każdy w pewnym momencie umiera. Wcześniej czy później. Ale i tak to zawsze kończy się śmiercią.

      A na temat JAK zakończę tego bloga, się nie wypowiadam :3

      Usuń
  9. Dopiero teraz weszłam na twojego bloga, ale muszę to przyznać : genialne opowiadanie!
    Cudowny rozdział, naprawdę bardzo podoba mi się to, jak piszesz ♥♥
    Zapraszam także do siebie :

    gotta-be-1d.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Genialny rozdział ! :3
    Czekam na więceej <333333

    OdpowiedzUsuń
  11. hej, chciałabym cię poprosić o opinię na temat mojego bloga, bardzo liczę się ze zdaniem innych, a więc chciałabym poznać twoje :)
    jeśli blog się spodoba, proszę o zaobserwowanie,
    kiedy dojdziemy do 100 obserwatorów, zorganizuję konkurs, który może się wam spodobać :)
    oczywiście możesz liczyć na to, że się odwdzięczę :)

    OdpowiedzUsuń