Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Dziesiąty


          Obudziłem się w piekle. Z pewnością. Leżałem na twardej poduszce, pod ciężką kołdrą, obleczoną w satynową pościel, która nie utrzymywała ciepła, niezależnie jak długo by się pod nią leżało. Do tego zaczepiały się w nią każde odkształcenia i zadarcia paznokcia.
          Dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. Poczułem chłód, gdy nie było obok mnie tego, który zawsze mnie ogrzał.
          Historia mojego życia ograniczała się w zasadzie do jednego słowa: Louis. Pamiętałem ból.  Fizyczny i psychiczny. Cierpienie, żałość, niedowierzanie na jego twarzy, kiedy moje usta oderwały się od zachłannych warg Caroline, która widziała we mnie tylko ciało przystojnego chłopca. Szybko zniknęła za drzwiami, a on wydobył z kieszenie przedmiot, który na zawsze nas podzielił. Pistolet. Skąd go w ogóle miał? Jak znalazł się w jego posiadaniu? Drżącymi rękoma, powoli, uniósł go i nacisnął spust, nie pozwalając mi niczego wytłumaczyć. Wybuch. Krew. Strach. Panika. Ogłupienie. Złapałem się za miejsce, w które zostałem postrzelony, by zatamować opuszczającą moje ciało czerwoną ciecz.
          Na próżno. Nastała ciemność.
          Potrząsnąłem głową, jakby to miało pozwolić mi wyrzucić z niej przykre wspomnienia.
          Wstałem i podszedłem do okna. Wyjrzałem przez nie, doszukując się tego, co Lou widział w spoglądaniu w nie każdego dnia. Może pokochał naszą prywatną, szarą codzienność, różniącą się tak bardzo od kolorowego i pełnego nagłych zwrotów życia celebryty.
           Miałem plan. Wiedziałem, że Boo zatrzymał się u Liama, bojąc się wrócić do domu, do mnie. Ale przecież nie mógł tam siedzieć w nieskończoność, prawda? Musiałem tam pojechać jeszcze dzisiaj, aby przekonać chłopaka do powrotu. Nie miałem pojęcia, jak wyglądać będzie nasze spotkanie i czy Louis w ogóle zechce mnie widzieć. Nie wiedziałem co działo się z nim przez ostatni rok, a więc nie wiedziałem także czy jego uczucia nie uległy zmianie.
           Zadrżałem. Sama ta myśl przyprawiała o dreszcze. Gdyby on dał mi do zrozumienia, że już mnie nie kocha, sam nie wiem co bym zrobił. Czułbym się pusty w środku, jak wyprany z emocji manekin. Umarłbym.
          Miałem nadzieję, że pójdę tam, wytłumaczę niefortunne zajście z Caroline i powiem, że wymazałem z pamięci epizod z bronią i chcę by było jak dawniej. Jak gdyby nic nie zaszło. Co on uczyni? Podniesie nagle wzrok i zatrzyma go na chwilę na mojej twarzy i gdy wyczyta z niej, że mówię poważnie, z nutą desperacji na ustach pokona dzielącą nas odległość i zatopi się w moich ramionach, które otoczą go szczelnie, tworząc najbezpieczniejszą barierę przed złem.
          Louis był jednak bardzo honorowym człowiekiem i mimo faktu, że nie czuł nic do Eleanor, mogło mu przyjść do głowy, że to z nią zwiąże się. Ze względu na Lucy. Aby dziecko miało rodziców. Bo tak trzeba. Nadzieja jednak w moim sercu nie umarła, choć te, zmęczone, biło od roku na pół etatu, dbając jedynie o moje funkcje życiowe, ale pozostając nieczułe na wszystkie emocje.
          A teraz... Chyba odżywałem.
          Odsunąwszy się od okna, zdałem sobie sprawę, że w głowie rodzi mi się doskonały pomysł. Zabiorę ze sobą gitarę. Usiądę naprzeciwko niego, położę palce na strunach i pociągając je delikatnie, udowodnię, że przez ten rok, aby zabić dręczącą samotność, nauczyłem się na niej grać. Zaśpiewam dla niego coś specjalnego. Coś, co zbliży nas do siebie jeszcze bardziej.
           Wsunąłem zimne stopy w znoszone japonki i szurając, podążyłem w miejsce, które symbolizowało nas chyba najbardziej. Salon. A w nim duży, drewniany kufer, który przypominał te, w których piraci chowali swe skarby w bajkach, filmach, książkach. Był zamykany na zamek, który można było otworzyć małym, złotym kluczykiem, który zawsze nosiłem przy sobie, na sznurku, pod bluzką. Zawsze, od jego zniknięcia.
           Tyle że... Nigdy nie znalazłem w sobie odwagi, by go zdjąć, przekręcić i wydobyć z głębin wszystkie nasze wspomnienia. Wiedziałem, że zaleje mnie fala nieposkromionej goryczy i najzwyczajniej w świecie nie poradzę sobie, zwinę się w kłębek i zapłaczę nad nim.
           Ale teraz wrócił. Cały i zdrowy. A ja byłem gotowy mu wybaczyć. Więc zrobiłem to, czego obawiałem się przez rok. Ostrożnie, jakbym trzymał w dłonie jajko, podniosłem ciężkie wieko. Wokół unosiły się tumany kurzu, niosąc ze sobą zapach wspomnień zamierzchłej miłości. Dmuchnąłem jeszcze, by całkowicie oczyścić  zawartość i z dudniącym sercem, przyjrzałem się jej. Było tam wszystko, co pamiętałem, ale i rzeczy zgromadzone przez Lou w naszej wspólnej skrzyni.
          Delikatnie, nabożnie chwyciłem w palce nasze wspólne zdjęcie, oprawione w białą ramkę. Było stare, stare jak świat, z naszych najlepszych czasów. Był na nim on. Patrzył w kierunku obiektywu, jego usta rozświetlał najpromienniejszy ze wszystkich uśmiechów, pod oczyma pojawiły się te urocze zmarszczki. Oplótł mnie ramieniem, a ja wtuliłem się w niego i w chwili robienia fotki, w ostatnim momencie, pocałowałem go w policzek.
           Mój Lou. Mój Lou wrócił i przerwał moje bezkresne cierpienia. I mimo początkowego nieporozumienia, teraz nic nas nie rozdzieli, prawda? Bo tak trudno było żyć bez niego.

           Każdy oddech tyle mnie kosztował. Rana bolała. I sączyła się z niej niewidzialna krew. Ale to nie była rana postrzałowa, bo ta zagoiła się dawno temu, a ta, którą zadano i pozostawiono na mej duszy bez opatrunku.
           Byłem sam. Tak cholernie samotny.
          Opatuliłem się szczelniej wełnianym swetrem. Siedziałem w wielkim fotelu, przodem do kominka, wpatrując się w kubek kawy, której nawet nie tknąłem. Nie włączyłem ogrzewania, nie chciało mi się wstać. Mój gospodarz, a także niańka, kucharz, sprzątaczka i lokaj, Niall Horan wyszedł, więc nikt inny tego nie zrobił. Nie mogłem tam wrócić. Nie tam. Ciągle widziałbym jego, wybiegającego przez drzwi i własną krew na podłodze. Nie mogłem.
         Strach palił i szarpał jak nienasycony władca. 
        Opuścił mnie. I poza tym, że tęskniłem, rozpadł się ten mały świat, który razem tworzyliśmy, a ja nie umiałem żyć w tym normalnym, który pędził zbyt szybko, jak na moje zszargane nerwy.
        Usłyszałem szczęk klucza w drzwiach, prędko naciągnąłem rękawy na dłonie, żeby się nie poparzyć i chwyciłem naczynie. Nie chciałem sprawiać blondynowi przykrości, więc stwarzałem chociaż pozór spożywania przygotowanego przez niego napoju. Termoizolacyjny kubek utrzymał jego ciepło przez dłuższy czas.
           Kroki były szybkie, nerwowe. Stąpał po schodach, biegł korytarzem. Wszedł do pokoju bez pukania. Zerknąłem na niego. Po jego twarzy błąkała się euforia, niedowierzanie.
          - Louis się odnalazł!
          Moje martwe serce poruszyło się.
          Wylałem kawę.

          Rozsiadłem się na podłodze, wspominając dzień, w którym wrócił. Nie mogłem mu pozwolić znów odejść. Nie teraz.
          Wydobyłem z głębi kufra kartki z tekstami piosenek, które, tak przynajmniej myślałem na początku, należały do mnie. Otóż okazało się, że nie. Pokrywało je pochyłe pismo Boo pełne różnych zawijasów.
          Były to... teksty piosenek, które sam napisał. Miały różne tytuły, ale wszystkie z dedykacją. "Dla Harry'ego", "Kochanemu Harry'emu", "Wszystkiego najlepszego Harry" i tak dalej.  Zwłaszcza ta ostatnia przykuła moją uwagę, chyba chciał mi ją wręczyć w moje urodziny. Chciał ją dla mnie zaśpiewać. Nie mogłem dopuścić, żeby to się nigdy nie stało.
          Położyłem kartki obok siebie i grzebałem dalej w poszukiwaniu moich chwytów na gitarę. Ciężko było mi jeszcze grać bez nich, więc musiałem sobie przypomnieć kilka kombinacji, aby nie wyjść na głupka przed chłopakiem.
          Znalazłem to, czego szukałem, więc wszystkie znalezione skarby schowałem z powrotem. Podniosłem się z klęczek i podreptałem po gitarę, która stała w rogu, oparta o ścianę. Usiadłem na kanapie, ująłem ją w dłonie i co jakiś czas spoglądając na kartkę, pieściłem palcami struny, a z nich wydobywały się ciche dźwięki. Wyobrażałem sobie, że dotykam jego. Że moje palce wodzą po jego odkrytym kręgosłupie, że muskam nimi jego wargi, obojczyki, mostek, brzuch. Każda komórka mojego ciała krzyczała, wierciła się, pragnęła jego obecności. Mój nos pragnął jego delikatnego zapachu skóry, połączonej z mydłem i lekkim perfum. Niemal czułem go obok siebie. Moja nadwyrężona wyobraźnia płatała mi figle. Tyle razy próbowałem przypomnieć go sobie, zmaterializować obok siebie, że kontury jego twarzy rozmywały mi się w głowie. Zapragnąłem ujrzeć go. Teraz. Już!
            Zrzuciłem ze swych stóp klapki i zamieniłem je na białe trampki, których nie zawiązywałem. Znoszoną bluzę z kapturem ściągnąłem i zastąpiłem śnieżnobiałą koszulą.
            Gitarę zapakowałem w futerał i wziąłem kluczyki od samochodu. Wstąpiłem jeszcze na moment do kuchni, aby upić kilka łyków mleka i ukoić pusty żołądek. Zatrzymałem się  jednak w drzwiach. Jakież było moje zdziwienie, gdy w pomieszczeniu ujrzałem Niall'a i Liama, siedzących na krzesłach. Blondyn ułożył głowę na stole i okrył ją ramionami. Trzęsły się jego barki. Z początku myślałem, że się śmieje, ale później dostrzegłem wyraz twarzy Payne'a.
            - Byliście tu przez cały czas? - zapytałem niemrawo.
            Pokiwał głową i zerknął na mnie z miną zbitego psa. Walczył ze szlochem, nie chciał płakać, ale łzy same cisnęły się na jego policzki. Nic nie powiedział. Niall nie podniósł glowy na dźwięk mojego głosu, co najgorsze, jego zatrząsł się jeszcze bardziej.
          - Co się do cholery stało?! - warknąłem niecierpliwie, opadając na inny stołek naprzeciwko niego. - Lou... - nie dokończył, wybuchł szlochem.
- Co Lou?! - wrzasnąłem, łapiąc go za ramiona.
- M-masz - zająknął się i podał mi świstek papieru.
          Tętno czułem w uszach. Ogłuszało mnie. Żołądek utknął w gardle. Oderwałem się od niego. Powoli, drżącymi rękoma, rozwinąłem szary papier, a moim oczom ukazał się ten sam styl pisania, który ujrzałem przed chwilą.
           Zacząłem czytać.

* * *

            Dwadzieścia minut później, wciąż siedziałem na podłodze w kuchni. Zdążyłem kilkakrotnie do niego zadzwonić. Nie odebrał.  Po moich policzkach ściekły łzy. Jedna za drugą. Nawet nie miałem siły ich ścierać, nie nadążałbym. Palce zaciskałem tak bardzo, że pogniotłem kartkę, którą na dodatek zmoczyłem. Patrzyłem gdzieś w bok, niewidzącymi oczyma.
- Ale przecież - wyjąkałem ochryple - jeszcze może zmienić zdanie. Chyba zostało nam trochę czasu? Przekonam go do tego!
          Sam nie wierzyłem we własne słowa. Lou znowu postanowił mnie zostawić. Starałem się zachować spokojnie, bez emocji, ale w środku aż mnie skręcało. Moja miłość odcięła się ode mnie n własne życzenie.
         - Lucy się pogorszyło. To się stanie dzisiaj.
          Niall podniósł głowę. Spojrzał na Liama i na mnie. Zerkali na siebie przez chwilę i obaj w tym samym momencie zafundowali sobie kolejną porcję szlochu.
- CO?! -  wrzasnąłem na cały głos. Moje gardło zawyło z bólu, ale zignorowałem to - w tym samym szpitalu, w którym leży Lucy? - upewniłem się jeszcze i kiedy dostałem potwierdzenie, zerwałem się na równe nogi i pobiegłem po samochód. Chyba zrobiono mi zdjęcia, do mojego życia znowu wdarło się paparazzi. Ale cóż z tego? Czy liczyło się teraz cokolwiek innego, niż życie Louisa? Odpowiedź była jasna: NIE. Każda sekunda była ważna, więc pędziłem z prędkością niemal trzykrotnie przekraczającą tę dozwoloną. Zawsze pragnąłem tylko jego, więc jeśli go zabraknie, niczego już nie zapragnę. Może za wyjątkiem jednego - śmierci.
           Pamiętałem jego śmiech, przypominający chmarę wzbijających się w niebo wron. I sposób bycia, którego trzymał się tak uparcie, jakby bez niego nie mógł być Louisem.
           Wyskoczyłem z samochodu i dobiegłem do rozsuwanych drzwi. Otworzyły się dopiero po kilku sekundach, ze względu na słaby czujnik, a ja w przeciągu tego czasu zdążyłem kilkakrotnie w nie uderzyć. Nie wiedziałem dokąd biegłem. Nogi same mnie niosły. Na spotkanie przeznaczeniu. Miejmy nadzieję, że będzie przychylne.
           I wtedy go dostrzegłem. Siedział na szpitalnym łóżku w zielonej koszuli, popijał jakiś napój. Spoglądał na swoje dłonie, nie dostrzegł mnie. Zdążyłem. Moje serce wykonało piruet. Zdążyłem. Teraz nie już nie wypuszczę go ze swych objęć. Nigdy.
          Nacisnąłem klamkę, ale ta... nie chciała ustąpić. Ponowiłem próbę, ale z przerażeniem, doszedłem do wniosku, że drzwi zamknięte są na klucz. Uderzyłem z całej siły pięściami w szybę. Podniósł wzrok. Zatrzymał go na mnie. Zapłakał. Ujrzałem wrak człowieka, chudy, nieogolony. Jego włosy sięgały już prawie ramion. Ale to ciągle był mój Boo Bear.
         - Kurwa mać! Otwórz! - wrzasnąłem na cały korytarz, a echo odbijało się w nim jeszcze przez kilkanaście sekund. Nie usłyszał mnie, ale po mimice ciała rozpoznał me pragnienie. I już nawet wstał, kiedy w tych drugich drzwiach pojawiła się kobieta z wózkiem inwalidzkim, na który zasiadł. I byłby już mój, ale drzwi zamknęły się za nim. Zawieziono go na śmierć.

Everything is wrecked and grey
I'm focusing on your image
Can you hear me in the void?* 

           Opadłem na kolana. Byłem niczym duch w lesie. Cichy, nieruchomy zimny. Byłem nikim, komu odebrano wszystko. Pojechał tam. Zostawił mnie. Nie udało się.
            Wszystko było spowite w mroku. Brak wspomnień. I nie mogłem przestać płakać. Zakochałem się w nim. Wołałem go raz i ponownie. Ale jedyne co usłyszałem to echo w świetle.
           Świat się zatrzymał i już nie ruszył dalej. Ale wstałem. Podniosłem się do pozycji pionowej. Już wiedziałem, co należy zrobić. Będę tam na niego czekał. Kiedy już przejdzie na tamtej świat. Ja tam będę. Zdziwi się. Tak, to na pewno. Ale otworzę szeroko ramiona, a on wpadnie w nie. I będziemy na zawsze razem. A może to nawet lepiej? Bez cierpienia, bez chorób. Bez obowiązków. Tylko ja i on. Zawieszeni w nicości.
          Winda otwarła się, a ja pojechałem na najwyższe piętro. Później już tylko odnalazłem drabinkę prowadzącą na dach. Wspiąłem się nią. Otworzyłem klapę. Niebo było niebieskie. Bez jednej chmurki.
          Krok za krokiem, zbliżałem się do krawędzi. A kiedy już tam byłem przez moment odniosłem wrażenie, że w moim sercu, jakby przez panującą wszechobecnie żałość, przebił się promyk szczęścia.
           Wracałem do niego.
           Już chciałem postawić stopę w przestrzeń.
           I nagle, głos powiedział mi:
- Stój! On będzie żył.


Hej wszystkim! :D Na początku chciałam podziękować za 14 komentarzy! Dzięki, że mnie wspieracie, że przyjęliście mnie z otwartymi ramionami.
Rozdział dedykuję Annie Zaputowicz - poprzedniej autorce - za to, że mogłam to kontynuować. I za to, że zaczęła tę wspaniałą historię.

13 komentarzy:

  1. O mój boże . !!!! Normalnie psychikę mi niszczysz . Tak pięknie piszesz , aż nie mam słów . Na każdym rozdziale płaczę . Kocham cię !!! x

    OdpowiedzUsuń
  2. W takim momencie ?! No jak możesz !
    Moim zdaniem wspaniale sobie radzisz z przejęciem tej historii, piszesz tak realistyczne co jest naprawdę genialne :P
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału pisz szybko xD

    OdpowiedzUsuń
  3. O.MÓJ.BOŻE.!!! zatkało !! kurwa błagam cie dodaj co będzie dalej!?? zbiłaś mnie z tropu :? ale kurwa mać nie mogę się doczekać co będzie dalej !! czekam na kolejny z niecierpliwością bo przecież Boo będzie żył !! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. niesamowity, prawie od samego początku miałam łzy w oczach. mam nadzieję, że nie uśmiercisz żadnego z nich ;o świetnie piszesz. do kolejnego @mrshoran_buddy xx

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za dedykację i podzielam zdanie dziewczyn u góry. Jesteś wspaniała i to w jaki sposób piszesz po prostu mnie zatyka. Dziękuję <3

    OdpowiedzUsuń
  6. boże..nawet nie wiesz, jak ja ryczę! ; o to jest ZAJEBISTE! i fchuj smutne ;<<< siedzę, czytam i jak głupia wylewam potok łez, ale o tym już chyba pisałam, hahah :D nie no..naprawdę zabiłaś mnie tym i poprzednim rozdziałem! w życiu nie czytałam smutniejszej historii, a wiedz, że parę ich było ; o po prostu..jesteś..no genialna ;o uwielbiam Cię za to<3 ;o i proszę, dodaj kolejny rozdział jak najszybiej, bo chyba wykituję, jak będę musiała na niego za długo czekać! : o aha..nie wiem, jakie masz plany na tego bloga, ale mam cichą i BARDZO, BARDZO wielką nadzieję na to, że Harry, jak i Louis będą jednak żyli, a mała Lucy wyzdrowieje, albo znajdzie się inny dawca i dzięki temu będą mogli się sobą nacieszyć. no ale tak, czy siak wiedz, że będę tu codziennie zaglądać ;o nie ma innej opcji!

    @kochamzayyna

    OdpowiedzUsuń
  7. Supeeer ! *___*

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudne! Ryczałam nad wcześniejszymi rozdziałami, ale twoje są równie dobre! Proszę cię, informuj mnie!
    Tyle szukałam tego bloga, nie po to, by znów coś przegapić!
    Masz twittera? Jeśli tak to tu: @SheeeFeel
    jeśli nie to na moim blogu you-should-thought.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetne! dodaje u mnie do czytanych i zapraszam do mnie :) fifi1d.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Łoł łoł łoł. Nieźle. Dobra, i tak tego nie potrafię opisać.
    Poprzednia autorka rzeczywiście pisała zupełnie inaczej. Genialnie, ale ciężej. Pokomplikowała Louisowi życie :D
    Ty piszesz delikatniej, jednak dotykając tych poważnych tematów. I... to się chyba stało dla mnie prostsze. Wszystko. Cały blog i historia. :)
    Na pewno zostanę tutaj na dłużej ;)
    Ciekawi mnie kto to i w ogóle jak się cała akcja potoczy dalej. Weny i czekam na kolejny! :*

    OdpowiedzUsuń
  11. boze matko rozdział zarąbiście genialny :)

    OdpowiedzUsuń
  12. JEEEEEE GENIALNY ROZDZIAŁ :O AŻ MNIE ZAMUROWAŁO ! CZEKAM NA NASTĘPNY ! :)

    OdpowiedzUsuń
  13. ojoj :') to takie piękne, że chciał zabić się dlatego, że w Jego życiu zabraknie Lou... jeszcze opisałaś to tak cudownie, że płaczę... dosłownie. x

    OdpowiedzUsuń