Łączna liczba wyświetleń

środa, 8 sierpnia 2012

Dziewiąty


          Miłość to skarb. Jeżeli kochasz kogoś i masz pewność, że ta osoba odwzajemnia Twoje uczucie, możesz uważać się za szczęśliwszego niż dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa.
           Rzeczywiście. Znalazłem się w tych cholernych dziesięciu procentach. Wstawałem rano rozpromieniony. Doskonale rozpoczynałem kolejny dzień. Pijąc poranną kawę, patrzyłem w okno, a naprzeciwko mnie siadywał Harry, wpatrując się we mnie z przekrzywioną głową.
          Związek z Eleanor toczył się zwyczajnym dla siebie tempem. Kochałem ją. Na swój sposób. Kochałem tak, jak kocha się przyjaciela. Ale to mi wystarczało. Bo była. Była kiedy jej potrzebowałem. Była, kiedy smuciłem się. Siadywała wtedy na moich kolanach i odgarniała z oczu włosy, jakby to było najzwyklejszą rzeczą na świecie. Opierałem się o jej ciało, zamykałem oczy. I o dziwo, wszystko wydawało się łatwiejsze. Eleanor była. Była zanim Harry uświadomił sobie, że mnie kocha.
       
          - Cześć Lou.
          Odwróciłem się na dźwięk jego głosu. Uśmiechnął się do mnie niepewnie i delikatnym ruchem wyjął z mojej dłoni kubek. Zdziwiony, rozluźniłem palce. Odłożył go na stół i patrzył na niego przez kilkanaście sekund. W końcu, po chwili milczenia, wziął głęboki oddech, wyprostował się i przeniósł spojrzenie zielonych oczu na moją twarz. Badał każdy jej szczegół. Wodził oczyma po jej konturach, aż spoczął na moich oczach.
- Kocham cię, Louis.
          Dwa słowa. Dwa słowa, które zabrzmiały tak prosto, wypowiedziane z niepokojem. Jednak miały w sobie tyle mocy. Tyle mocy, że nie myśląc o niczym, zarzuciłem mu ręce na szyję. Kąciki ust unosiły się coraz bardziej. Nie czekając na nic, pokonał dzielącą nas odległość i złożył na moich ustach pocałunek. Był żarliwy i namiętny. Jakby czekał na niego milion lat.
          Mój Harry. Mój lokaty chłopaczyna.

          Tęsknota. Zapragnąłem przytulić go. Chciałem, by przygarnął mnie do siebie. Ale tak już się nie stanie. Bo podniosłem pistolet. Bo nacisnąłem spust. Bo nakrzyczałem na niego w szpitalu. Bo umrę. Pożegnam się z nim. Ostatni raz spojrzę na jego niesforne loki i uśmiech, który jakimś cudem od niego wymuszę. Może dam ostatni koncert. Jako ostatnie zaśpiewam "Moments" i zejdę ze sceny. A później udam się do szpitala. I moje serce, na zawsze należące do kogoś innego, zabije w innej piersi. W piersi mojej córki, o której istnieniu dowiedziałem się niedawno.
         Westchnąłem. Zerknąłem na wyświetlacz telefonu. Miałem nieodebrane połączenie od Nialla i cztery od Harreha. Czyli dostał mój list. Liam mu go przekazał, jak prosiłem. Jak zareagował? Otworzył go zmieszany, a później, w trakcie czytania, jego przerażenie rosło, aż w końcu, spoglądał na świstek papieru z obrzydzeniem? Czy chociaż trochę się wzruszył? Moje słowa zapewne wywołały mętlik w jego głowie. Ale... nie mogłem inaczej. Pokuta musi zostać odprawiona.
           Byłem sam. Liam i Danielle wyszli. To dobrze. Po długim okresie samotności i towarzystwa jedynie Chestera, przywykłem do rozmów w myślach z samym sobą i wiecznych, niewypowiedzianych na głos przemyśleń.
           Zrzuciłem z siebie szare, dresowe spodnie i bluzkę. Zrzuciłem bokserki. Zrzuciłem skarpetki, które z czasem przestały mi przeszkadzać. To wszystko pozostawiłem na podłodze w swoim tymczasowym pokoju i zupełnie nago, udałem się do łazienki. Wszedłem do kabiny prysznicowej. Odkręciłem gorącą wodę. Namydliłem się. Zamknąłem oczy i pozwoliłem, by woda spłukała ze mnie wszelką pianę, ale i wszystkie zmartwienia. Choć ta kuracja nie przynosiła zbytnich efektów, lepsze było to na pewno niż bezczynne siedzenie na kanapie. Minęło kilka minut... A może kilka godzin? Stałem tam, a gdy lekko uchyliłem powieki, szyby kabiny były zupełnie zaparowane.
          Ale nie bez powodu to zrobiłem. Nie bez powodu powróciłem do rzeczywistości z wodnej oazy. Usłyszałem bowiem dźwięk dzwoniącego telefonu i zignorowałbym go prawdopodobnie, gdyby nie fakt, że rozpoznałem w nim charakterystyczny dzwonek ustawiony kiedyś, gdy dzwoniła do mnie Eleanor.
          Przepasałem się prędko białym ręcznikiem i zostawiając na kafelkach, a później i ciemnych panelach mokre ślady stóp, pobiegłem po dzwoniącą komórkę.
          - Louis? - jej głos był ochrypły. Płakała. Nawet nie zdążyła dokończyć mojego imienia, bo wstrząsnął nią kolejny spazm szlochu.
- Co się stało? - szepnąłem słabo. Moje serce przyspieszyło, na kark wstąpiły zimne poty.
- Chodzi o Lucy. Ona... umiera. Przyjedź tu szybko. Przyjedź, by... - urwała na moment - przyjedź by się z nią pożegnać.
          A więc nadszedł ostatni dzień mojego życia.
- Będę tam za kilka minut. Nie martw się, ona to przeżyje. Zobaczysz. Już ja się o to postaram - powiedziałem prędko, z mocą.
- Lo... - rozłączyłem połączenie. Ostatnim, na co miałem teraz ochotę, były potyczki słowne z byłą dziewczyną.
         Mogłem płakać, ale nie płakałem. Mogłem uciec, ale nie uciekłem. Pozwoliłem by to się działo. Zmienianie decyzji nie miało już sensu, a i ja nie miałem zamiaru tego robić.
         Nie trudniłem się ścieraniem podłogi. Wytarłem jedynie prędko swoje ciało. Założyłem na siebie ubrania Liama, gdyż swoich aktualnie nie posiadałem. Wyglądałem przekomicznie w koszuli w kratę i luźnych jeansach, zapewne nie był to mój styl. Ale któż by się przejmował wyglądem w takim dniu. Dniu, który nadszedł tak  prędko.
          Szkoda, nie pożegnam go. Nie pożegnam chłopaków, nie pożegnam mamy. Może wybaczyłby mi? Skradłby ostatni pocałunek, sprawiając, że odszedłbym szczęśliwy? I bez wyrzutów sumienia...? Nie! Tak jest lepiej. Odejdę spokojnie, po cichu. Może nawet nikt nie zauważy? Będąc jedną nogą na tamtym świecie wypowiem ostatnie słowa i wyzionę ducha. Z czystym sumieniem, że zrobiłem coś dobrego, co może równoważy wszelkie krzywdy?
          Złapałem w biegu kluczyki samochodu Payne'a, który jakimś cudem, mimo że nie było ani właściciela, ani jego dziewczyny, stał na podjeździe.
          Zatrzasnąłem drzwiczki i ruszyłem z piskiem opon. Jechałem na spotkanie śmierci.

* * *

          Wpadłem do sali jak strzała. Nie zwróciłem uwagi na zapłakaną Eleanor, podchodząc od razu do łóżeczka mojej maleńkiej córeczki. Przypięto jej jeszcze więcej maszyn i wydawać się mogło, że bez nich skonałaby od razu. Dotknąłem opuszkiem palca fragmentu policzka Lucy. Był delikatny jak satyna i ciepły. Wodziłem przez chwile po konturze jej szczęki.
-Nie będziesz sama - wyszeptałem -  Będziesz miała mamusię. I wuja Harry'ego. Zobaczysz, kochanie, wujo się tobą zaopiekuje. Nauczy cię jeździć na rowerze, będzie puszczał z tobą latawce na plaży. Pobiegniesz do niego, kiedy coś będzie cię trapić. On zawsze posłuży dobrą radą. I będziesz dorastać w szczęściu, aż w końcu to on poprowadzi cię do ślubu. Ale nie zapomnij o tatusiu, dobrze? On zawsze będzie z tobą. Jego serduszko będzie biło dla ciebie, aż do samego końca. Zobaczymy się kiedyś, słoneczko.
          Postawiłem dwa kroki w tył. Wyprostowałem się. Odwróciłem o sto osiemdziesiąt stopni. Spojrzałem na nią. Znów wybuchła płaczem i pokonała dzielącą nas odległość. Rozstawiłem ramiona i po chwili utonęła w nich. Łzy spływały jedna za drugą. Jej plecy drżały, a ja gładziłem je lekko, próbując ją uspokoić.
           - Tak trzeba, Eleanor - mruknąłem.
          Zadarła głowę w górę.
- Dzisiejszej nocy nie mogłam spać, bo dotarło do mnie, że naprawdę zamierzasz to zrobić.
          - Do zobaczenia kiedyś - podsumowałem i pocałowałem ją w czoło, by po wszystkim opuścić pomieszenie.
          Szloch odbijał się po korytarzu i pozostawał w nim jeszcze przez kilka sekund w postaci echa, gdy mijałem zielone ściany i śliskie podłogi, idąc do gabinetu ordynatora.

* * *

          Podczas tej rozmowy, brnąłem z jednej ślepej uliczki w drugą. Kiedy zostałem zapytany o powód takiej decyzji, nastąpiła chwila kłopotliwego milczenia i sam zadałem sobie to pytanie w głowie. I... nie znalazłem na nie odpowiedzi. O tak, na pewno nie mogłem pozwolić na śmierć kochanej córeczki i nie potrafiłem już dłużej patrzeć na łzy byłej dziewczyny. Ale również brzydziłem się samym sobą. Brzydziłem się dłońmi, które jeszcze niedawno trzymały broń, brzydziłem się twarzą, wykrzywioną cierpieniem, brzydziłem włosami, których nie ścinałem bardzo dawno, brzydziłem się wychudzonym ciałem. Nie czułem już wartości własnego życia i zatraciłem się w wewnętrznej agonii. Krzyczałem w środku, milcząc na zewnątrz. Czas najwyższy zakończyć tę haniebną egzystencję.
         Wrzuciłem na siebie długą, białą, szpitalną koszulę i usiadłem na brzegu łóżka, obserwując życie tętniące na szpitalnym korytarzu, od którego oddzielała mnie szklana ściana. Zablokowałem drzwi, chcąc być sam. Zaparzyłem sobie ostatnią w swoim życiu herbatę i sączyłem ją powoli, starając się nie sparzyć i tak spierzchniętych już warg. Potarłem delikatnie wierzch prawej dłoni, w której umieszczony był wenflon
         Nie widziałem wielu rzeczy. Nie zwiedziłem wielu krajów, nie zaśpiewałem dla wielu ludzi. Ale to wszystko było zupełnie nie ważne. Te wszystkie sprawy były nieważne, bo najpiękniejszym widokiem, na które zawsze cieszyło się moje serce, był Harry. Harry wczesnym rankiem, z podpuchniętymi oczami i rozczochranymi włosami. Kiedy upijał kolejne łyki kawy, przywracając się do życia. Zamknąłem oczy, przywołując ten obraz w myślach. Tak, to właśnie o tym będę myślał, gdy zostanę uspany.
         Ktoś szarpnął klamkę, ale ta nie ustąpiła, więc począł uderzać pięściami w szybę. Podniosłem wzrok na ową osobę, tak spragnioną wejścia i ujrzałem... Harreha. W dłoni ściskał mój list, którego brzegi już pozaginały się i pogniotły. Wrzeszczał coś po drugiej stronie, wyglądał tak, jakby bardzo zależało mu na wejściu do tego pomieszczenia. Łzy zastygły na jego policzkach i przykleiło się do nich kilka kosmyków. Pięści opierał o ścianę tak mocno, że zbielały. Wyglądał trochę tak, jak dziecko na wystawie ze słodyczami, domagając się od rodziców kupna któregoś z przysmaków.
         Z jego oczu biła tak dojmująca żałość, że i ja zapłakałem. Wstałem z łóżka i naprawdę chciałem otworzyć te cholerne drzwi i pozwolić sobie poczuć smak jego ust po raz ostatni, nawet gdyby ten tego nie chciał. Nawet gdyby próbował mnie powstrzymać, bo zapewne próbowałby, ale w tej chwili, z lekkim skrzypieniem, uchyliły się drzwi po mojej prawej stronie i ujrzałem drobną pielęgniareczkę, która czekała na mnie z wózkiem inwalidzkim i porcją tak zwanego głupiego jasia. Przeniosłem swój wzrok z niej na niego. Kręcił głową z niedowierzaniem, jego usta wykrzywiło cierpienie, z oczu zniknęły iskierki.
          - Żegnaj - powiedziałem bezgłośnie, usadowiłem się na wózku i pozwoliłem, by wywieziono mnie z sali.
          Nie zwróciłem uwagi na jego, krzyczącego moje imię, mimo że duszą pozostałem z nim, ponieważ moje serce już nie należało do mnie.

* * *

         - Teraz oddychamy tlenem - rzekła uspokajająco anestazjolog, przykładając do mej twarzy maseczkę.
        Zamknąłem oczy, czekając na działanie lekarstwa. Oddychałem miarowo. Nie miałem zbyt dużo czasu na podsumowanie swojego życia.
        Widać nie ma już ratunku dla mojej przyszłości. Oby śmierć przyszła szybka i młoda. Muszę ładnie wyglądać na pogrzebie.
        To koniec.
        Kocham cię, Harry.

        Witam serdecznie. A więc to mój pierwszy rozdział na tym blogu. Ale nie myślcie sobie, że to już koniec historii. Mam jeszcze kilka pomysłów w zanadrzu.
Mam nadzieję, że to chociaż troszeczkę Wam się spodobało i liczę na szczere opinie. Przepraszam, że ten rozdział jest tak krótki, ale jestem na wakacjach i nie mam zbyt dużo czasu na pisanie, a chciałam coś dodać.
Pozdrawiam cieplutko!

15 komentarzy:

  1. boski i ciekawy :D fajnie piszesz, tylko dobija mnie myśl że nie bd już LouLou bo co to bd za Larry ?
    a spoko :P czekam na kolejny,

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślałam, że to się już kończy, ale na całe szczęście moja wrodzona intuicja jest bardziej błędna niż prognoza pogody na polsacie. Świetnie piszesz i mam nadzieję, że to nie ostatnie twoje dzieło, które dane mi będzie przeczytać. ;)
    http://zwiastun-raju.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. W połowie zorientowałam się, że na pewno będzie smutne zakończenie, więc włączyłam smutną muzykę i.. musiałam się pobeczeć. Nie wiedziałam, że czytanie kontynuacji bloga będzie aż tak ekscytujące. Nie ważne jak się to dalej potoczy, ale jestem Ci już wdzięczna za ten rozdział, którego dłuuugo nie zapomnę i za to, że przejęłaś tego bloga. Wiedziałam, że masz talent, bo to było po prostu piękne. Dziękuję <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet fajne. Tylko pierwsza autorka źle pomyślała.
    Po pierwsze serce dorosłego człowieka nie pasuje do organizmu małego dziecka. Po drugie żaden lekarz przy zdrowych zmysłach nie zgodziłby się na to, żeby komuś zdrowemu wyciąć serce i dać komuś innemu. W takim przypadku jak dziecko Lou czeka się na dawcę, czyli osobę, która zginęła np w wypadku.
    Ale kontynuacja ekstra :) Będę czytała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram Cię droga Anonimko w stu procentach.
      Kont niezła ;>

      Usuń
    2. hahaha. Wiem, że nie pomyślałam, bo myślałam, że Louis umrze to Harry też się zabiję, wtedy wszyscy inni sie zabiją i skończę tą Hiszpańską opere mydlaną XD Przepraszam, mam 14 lat XD. *face palm*

      Usuń
    3. Nie no spoko :) Ale historia jakaś jest. Ja się interesuje medycyną i to dlatego. Sama mam 15 lat i wielu rzeczy też jeszcze nie wiem :)

      Usuń
  5. jej, piszesz swietnie, ale jak moglas skonczyc w takim momencie? Mam nadzieje, ze dodasz szybko kolejny, bo jestem ciekawa co dalej. Zycze duzo weny i zeby nastepny byl rownie dobry. :) @mrshoran_buddy xx

    OdpowiedzUsuń
  6. @UnrealDreams_1D9 sierpnia 2012 09:42

    Nie żebym miała teraz perfekcyjny smoke eyes przez te łzy. CZEMU W AKIM MOMENCIE O SKOŃCZYŁAŚ?! :((( Jak na Twój pierwszy rozdział o jest perfekcyjny, pod każdym względem :D <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział <333
    Popłakałam się normalnie...
    Czekam na więcej :3

    OdpowiedzUsuń
  8. Na każdym rozdziale normalnie płacze . Kocham to opowiadanie :) xx

    OdpowiedzUsuń
  9. Uf..ulżyło mi ze to jeszcze nie koniec..Popłakałam się ! Rozdział , wyśmienity ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. kurde masz dziewczyno talent popłakałam się jak jakieś dziecko.Jestem ci zajebiście wdzięczna że jesteś z nami i napisałaś to dla nas<3.

    OdpowiedzUsuń